czwartek, 15 maja 2014

Powstanie Warszawskie - Duże "WOW" i duże "WTF?"

Miałem już wcześniej możliwość oglądania starych wojennych filmów. W kolorze, z poprawioną jakością. Zawsze robiły na mnie duże wrażenie i to do tego stopnia, że rozmarzyłem się nawet o filmach z czasów, kiedy to kamer jeszcze nie wynaleziono. Byłoby świetnie zobaczyć życie zwykłych ludzi ze średniowiecznych czy starożytnych czasów. Film więc musi robić wrażenie, zwłaszcza że twórcy podłożyli do tego dźwięk. Mało - film jest pierwszą na świecie produkcją non-fiction. Określenie to ma go pozycjonować na listach filmów fabularnych. Brzmi jak przełom w kinematografii - to trzeba zobaczyć. Zacznę więc od: "Wybaczam". Starym dziełom  - zwłaszcza tym przełomowym zawsze się więcej wybacza. Wybaczam więc i ja, choć błąd jest znaczący, bo uciążliwy przez cały film.





Sceny filmu są bardzo wymowne. "Autentyka" jak zwykle dobrze wykonuje swoją robotę. Twórcy postanowili jednak nałożyć no to niesamowicie skrupulatnie,  precyzyjnie i starannie odtworzone historycznie dzieło, wydmuchany z palca, ckliwy i naiwny scenariusz. Dwóch zmyślonych braci i ich nieistotne dla oglądanych zdjęć rozmowy, są po prostu uciążliwe. Młodszy z bohaterów przez większość czasu mówi o tym, że w zasadzie to w ogóle nie chce kręcić tego filmu, starszy z kolei tłumaczy mu w kółko, że to równie ważne jak sama walka. Miałem ochotę mu powiedzieć pod koniec filmu, żeby się w końcu stąd zabierał i przede wszystkim zamknął. Bo nie mogę się skupić na scenach, które otworzone same, bez durnej fabuły wciągnęły by mnie już dawno wraz z "ogonem", ale nie. Za to sceny są wymowne - każda jedna. Poczuć można prawdziwe życie ulicy, pobyć wśród zwykłych ludzi postawionych w bardzo niezwykłej sytuacji. Podobnie jak w filmach o zombie, ludzie muszą nauczyć się ze sobą współdziałać, aby w ogóle przeżyć. Egzamin ten ówcześni warszawiacy zdają na medal. Mają zorganizowany każdy aspekt życia i walki, nawet zakłady rusznikarskie, produkujące własne karabiny Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak świetnie sobie radzili potrafiąc jednocześnie zachować wysoki poziom kultury i człowieczeństwa. W momencie, w którym jestem zachłyśnięty swym odkryciem słyszę setny raz, że on nie chce z tą kamerą, tylko do powstania. Noż kurwa, nie mogę. Jak można się natrudzić nad taką autentyką, po czym zalać ją kretyńską fabułą, która odrealnia tak ciekawy obraz?

Rozumiem, że niektóre sceny wymagały interakcji z osobą zza kamery i nie mam nic przeciwko, aby od czasu do czasu uzupełnić taką scenę domyślnym dopowiedzeniem. Nawet nie mam nic przeciwko dorobieniu scenariusza, aby zamknąć wszystko w zgrabną całość. Mógł to być jednak scenariusz prawdziwy, czyli scenariusz Powstania Warszawskiego uzupełniony po przez dialogi. Czytanie wyimaginowanych listów, które w dodatku nie mają wiele wspólnego z oglądanym obrazem, jest nudne, niepotrzebne i rozpraszające. O przebiegu samego Powstania nie wiemy nic. Tym samym - w jakich konkretnie okolicznościach widzimy prawdziwych ludzi i ich niecodzienne zmagania. Trudno jest więc dokonać trafnej obserwacji naszych bohaterskich przodków tym bardziej, że ciągle nas absorbują sobą mało rozgarnięci bracia kamerzyści.

Uważam jednak, że rodzimi twórcy i tak mogą być z siebie dumni, bo wykonali kawał żmudnej roboty - dali mi poczucie dumy z tak świetnego społeczeństwa, jakim jesteśmy my sami - Polacy. Zobaczyłem naród zaradnych, zorganizowanych, uczciwych, pracowitych i empatycznych ludzi i to w sytuacji, w której tak naprawdę poznaje się człowieka.
Skierowało mnie to na refleksję o nas, zawsze mówiących o sobie źle Polakach. Tylko czy tak naprawdę to taka straszna wada, czy rzeczywiście ciągłe wytykanie sobie błędów jest czymś niesłusznym? Polska według wszystkich najnowszych rankingów jest krajem o jednych z najwyższych wskaźników mówiących o wolności prasy i swobodzie wypowiedzi. Eksperci plasują nas o wiele wyżej niż np.: Stany Zjednoczone. Tak, tak, każdy może tu pomachać szabelką, ale czy to źle, że kochamy wolność i to kochamy tak bardzo, że nawet za czasów, gdy na świecie panowali królowie - my ich wybieraliśmy! Po co świętujemy  3 maja - dzień Konstytucji, wytykając jednocześnie, że była błędem? Właśnie dlatego, że tutaj każdy może powiedzieć, co uważa za stosowne. To właśnie różnorodność nas cechuje. Różnorodność na którą tak narzekamy jest w dodatku naszym nadrzędnym celem. Jest bowiem bezpośrednim produktem wolności. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz