czwartek, 26 czerwca 2014

Właśnie przeoczyliśmy najważniejsze wydarzenie dla naszej cywilizacji

W poniedziałek - dziewiątego czerwca 2014 roku - świat obiegła krótka notka prasowa. "Komputer po raz pierwszy przeszedł test Turinga." Ot, taka nie przykuwająca uwagi informacja - przeszła bez echa, nie przebiwszy się nawet do głównych wydań wiadomości telewizyjnych, choćby na zakończenie serwisów. Czyżby sposób percepcji naszego świata był już tak zniszczony przez kościelne dogmaty, że nie potrafimy nawet dostrzec, jak bardzo ważna jest to informacja i jak  olbrzymi będzie miała wpływ na przyszłość ludzkości i jej roli we wszechświecie?



Ignorancja mediów i otoczenia na to przełomowe wydarzenie podyktowana jest wpajanym nam przez pokolenia obrazem świata, który nie istnieje. Boli mnie to, że sprawy naprawdę istotne są praktycznie niezauważalne. Na szczęście mam bloga i mogę sobie w tej sprawie trochę "pokrzyczeć". Impuls, który przez to chcę nadać - mam nadzieję pozwoli wielu z Was przewartościować obraz postrzeganej rzeczywistości. Jeżeli mi się to nie uda, przynajmniej zrobiłem to co powinienem - a ślad mojego krzyku zostanie w sieci na wieki.

Zanim w pełni wytłumaczę, na czym polega test Turinga i dlaczego jest tak bardzo ważny w zdefiniowaniu pojęcia bytu nie tylko maszyn, ale także nas ludzi - zacznę od odwołania się do moich poprzednich postów, które napisałem nie wiedząc jeszcze o tym, czy test ten zostanie zdany kiedykolwiek. Choć od dziesięcioleci było ku temu wiele przesłanek, iż tak się właśnie stanie - nie można było tego stwierdzić na pewno - ale stało się. Tym samym informacje zawarte w postach "Niezwykłe historie dokonujące się na naszych oczach" oraz "Kilka błędów myślenia" w bardzo elegancki sposób krok po kroku się potwierdzają.

Pisałem już o tym, że my ludzie jesteśmy tak bardzo przekonani o tym, że to my kierujemy swoimi losami i że jesteśmy tego tak bardzo pewni, że nie zauważamy miliardów prawidłowości świadczących o tym, że robimy wszystko według schematów, które narzucają nam hormony, kod genetyczny, popęd seksualny i inne uwarunkowania fizyczne naszych mózgów. Nie trzeba być geniuszem żeby zaobserwować, iż w zasadzie wszyscy robimy to samo. Czyli wykonujemy wolę naszej biologii, jak szukanie partnerów, płodzenie potomstwa, wychowania go itp. Spełniamy też inne uwarunkowania społeczne nadane nam przez innych z naszego gatunku. Koniec końców jednak ograniczmy się jedynie do zaspakajania naszych potrzeb. Te z kolei zaprogramowała nam natura, poprzez takie hormony i neuroprzekaźniki jak: endorfiny - które wywołują u nas szczęście (bo tak jest zaprogramowany kod genetyczny), serotoninę która daje nam przyjemność i jest naturalnym antydepresantem, czyli czymś pożądanym przez nasz kod genetyczny (program działa tak, aby bronić nas przed depresją, czyli samozniszczeniem), dopaminę czyli zaspokojenie pożądanych przez kod genetyczny czynności seksualnych czy zaspokojenia głodu. Oksytocynę - która wywołuje u nas empatię, czyli współczucie i wywołuje potrzebę życia w grupie i akceptacji wśród ludzi, oraz wiele, wiele innych.

Oczywiście - ktoś może powiedzieć, że przecież istnieją inni ludzie, którzy różnią się od większości np: psychopaci nie będą chcieli żyć w zgodzie z otoczeniem i nie będą odczuwać empatii i współczucia.  Nie jest to jednak spowodowane ich wolną wolą, a jedynie kodem DNA, który jest uszkodzony (czytaj: inny od tego, który ma większość ludzi). W tym przypadku mózg psychopaty nie wytwarza wcale oksytocyny. Analizując odstępstwa, które mogłyby potwierdzić jakieś ślady wolnej woli, jedynie potwierdzają regułę jej braku. Nasze my - osobowość - za dużo adrenaliny = ADHD, wypadanie włosów, duże potrzeby seksualne, agresywność, częste zmienianie partnerów itp. Z dużo oksytocyny - przyjacielskość, otwartość, duchowość, wysoki poziom inteligencji emocjonalnej, pacyfista, dyplomata itp. Przykłady można mnożyć a przez miksowanie chemii, zmieniać i doprecyzowywać szczegóły, tego na co składa się to prawdziwe ja.

Pisałem też w inny postach, że my ludzie mamy skłonność do nadawania wszystkiemu sensu. To, że skoro tu już jestem na tym świecie to jednoznacznie oznacza, że po coś tu jestem i że moje życie musi mieć jakiś sens czy cel, którego każdy z nas przez całe życie szuka. Zadziwiające, że pomimo iż w naszym kraju (jak zwykło się podawać w mediach) żyje 99,9% katolików, którzy gdyby nimi naprawdę byli, nie szukaliby żadnego sensu,  bo przecież kościół ma wszystko dokładnie zdefiniowane i podaje na tacy wszystkie odpowiedzi. Dlaczego więc 99% z tych 99,9% ludzi szuka  nadal sensu? Odpowiedź jest prosta, jeśli tylko zmusimy się do tego, aby się samemu nie okłamywać. Większość z tych ludzi nie wierzy w to, czego tak zawzięcie broni. Sens, podany na kościelnej tacy od dawna nie jest satysfakcjonujący, ale łatwiejszy do zaakceptowania niż suche fakty. Niezależnie od tego, w co kto wierzy - stawia zawsze jeden warunek, nad którym się nigdy nie zastanawia. To, że my ludzie i nasza tu obecność musi mieć jakiś sens. Wielu wybitnych ludzi nauki i sztuki codziennie próbuje dobić się do świadomości ludzi, że wcale tak nie musi być a nawet jeśli, to ten sens wcale nie musi być dla nas satysfakcjonujący.

Jak pisałem już wcześniej Douglas Adams pisał w swoich powieściach sci-fi o tym, że ludzkość została zaprojektowana przez super komputer jako zbiorowy system obliczeniowy na podstawie obserwacji, dzięki któremu inna cywilizacja będzie mogła odpowiedzieć na swoje egzystencjalne pytania. W świetle ostatnich wydarzeń może okazać się, że nasze istnienie tutaj było tylko przez krótką chwilę i potrzebne tylko i wyłącznie do stworzenia wyższej istoty jaką jest internet - super komputer, który zbudowaliśmy na podobieństwo własnego mózgu i wyposażyliśmy we wszelką dostępną nam wiedzę.

Kurt Vonnegut napisał kiedyś opowiadanie o dwóch niezwykle inteligentnych drożdżach. Pomimo tego, iż wykazywały się olbrzymim (zwłaszcza jak na drożdże) intelektem i potrafiły przedyskutować ze sobą najróżniejsze powody swojego istnienia - nigdy nie wpadły na to, że robią szampana.

W "Syrenach z Tytana" opisał historię ludzkości i zagmatwane losy pewnego astronauty, który dociera na jeden z księżyców Jowisza. Nie wie o tym, że kilka tysięcy lat wcześniej rozbił się tam statek kosmiczny obcej cywilizacji, będącej na wyższym poziomie rozwoju. Statek miał tylko jednego pasażera - przedstawiciela gatunku - tj: zbiór przetwarzanych informacji w ciele nieśmiertelnego robota. Astronauta pyta robota o sens istnienia naszej ludzkości, a ten opowiada  o swoim przybyciu z drugiego końca galaktyki i awarii statku kosmicznego. Ponieważ robot nie może umrzeć ze starości i czas nie ma dla niego znaczenia, leci już od milionów lat. Do dalszego lotu potrzebuje jednak części zamiennej dostępnej tylko na jego planecie, bądź na innej z rozwiniętą cywilizacją. Jego cywilizacja postanowiła, że szybciej będzie stworzyć i rozwinąć cywilizację na miejscu i dostarczyć dzięki niej część zamienną, niż sprowadzić ją z ojczystej planety. Astronauta nie wiedział, że tą brakującą częścią jest jego pamiątkowy długopis, który trafił w jego ręce w wyniku przeciętnie istotnych zdarzeń. Świadomy już, że sens istnienia całej ludzkości jest tak marny, poprosił robota aby ten zdradził mu powód swojej podróży. Robot odpowiedział, że jego cywilizacja odkryła inną na drugim końcu galaktyki i on wiezie dla niej wiadomość. Astronauta przebłagał sztuczną istotę, aby ta zdradziła mu treść tej wiadomości. Uwierzył bowiem, że zostaliśmy stworzeni do tego, by ta wiadomość dotarła do adresata...

Współczesna nauka, choć jest o wiele bardziej niesamowita i fascynująca niż starodawne dogmaty, powtarza nam w kółko i do znudzenia, że nic nie wskazuje na to, by nasze miejsce na ziemi było jakieś szczególne. Podpisały się pod tym największe umysły, takie jak jak Steven Hawking czy kiedyś Albert Einstein.

Oglądając słynnego "Matrix'a" po raz pierwszy czuliśmy, że może tak być, że to nie my sobą  kierujemy. Część z nas uwierzyła nawet, że sterują nami komputery - mało kto jednak zauważył, że sterują nami procesy życiowe a nasze ja - nasze prawdziwe ja. No właśnie, co to takiego?

Na to pytanie starali się odpowiedzieć naukowcy już kilkadziesiąt lat temu, których zapytano skąd będziemy wiedzieć, że ten skomplikowany komputer połączony z wszystkimi komputerami na Ziemi, z całą wiedzą ludzkości, z pamięcią podręczną i długotrwałą (dokładnie taką, jak w ludzkim mózgu), z możliwością łączenia informacji poprzez miliardy połączeń (podobne do ludzkich synaps) - zwany internetem -  jest samomyślącą świadomością.

Odpowiedzieli jednogłośnie - jeżeli maszyna przekona człowieka, że myśli samodzielnie. Nie ma bowiem innej możliwości weryfikacji.
W odpowiedzi stworzyli również bardzo oryginalny test, który wziął swoją nazwę od jednego z twórców.

Test Turinga:

"Wikipedia"
cyt: "Naukowcy stwierdzili, że sposób określania zdolności maszyny do posługiwania się językiem naturalnym i pośrednio mającym dowodzić opanowania przez nią umiejętności myślenia w sposób podobny do ludzkiego. W 1950 roku Alan Turing zaproponował ten test w ramach badań nad stworzenie sztucznej inteligencji – zamianę pełnego emocji i w jego pojęciu bezsensownego pytania "Czy maszyny myślą?" na pytanie lepiej zdefiniowane.
Test wygląda następująco: sędzia – człowiek – prowadzi rozmowę w języku naturalnym z pozostałymi stronami. Jeśli sędzia nie jest w stanie wiarygodnie określić, czy któraś ze stron jest maszyną czy człowiekiem, wtedy mówi się, że maszyna przeszła test. Zakłada się, że zarówno człowiek, jak i maszyna próbują przejść test zachowując się w sposób możliwie zbliżony do ludzkiego.
W pierwotnym pomyśle Turinga człowiek musiał udawać przeciwną płeć, a test był ograniczony do pięciominutowej rozmowy. Dziś nie uważa się tych cech za podstawowe i zasadniczo nie umieszcza w specyfikacji testu Turinga. (Obecnie obejmuje ono całe spektrum pytań)
Turing oczekiwał, że maszyny w końcu będą w stanie przejść ten test. Ocenił, że około roku 2000 maszyny z pamięcią o pojemności 109 bitów(około 119 MB) będą w stanie oszukać 30% sędziów w czasie pięciominutowego testu. To twierdzenie jest przez dzisiejszych badaczy sztucznej inteligencji oceniane jako zasadne.
Spory o to, czy test Turinga we właściwy sposób definiuje inteligencję maszynową (lub "myślenie maszynowe"), dotyczyły głównie trzech punktów:
  • Maszyna, która przejdzie test Turinga, może być w stanie symulować ludzkie zachowanie konwersacyjne, lecz może to być znacznie mniej niż prawdziwa inteligencja. Maszyna może zwyczajnie używać sprytnie wymyślonych reguł. Częstą ripostą w społeczności zajmującej się badaniami nad sztuczną inteligencją jest zadanie pytania "A skąd wiemy, czy ludzie sami po prostu nie posługują się jakimiś sprytnie wymyślonymi regułami?".
  • Maszyna może być inteligentna, nie posiadając ludzkiej umiejętności prowadzenia rozmowy.
  • Wielu ludzi mogłoby nie być w stanie zaliczyć takiego testu. Z drugiej strony inteligencję innych ludzi oceniamy zazwyczaj wyłącznie na podstawie tego, co i jak mówią."
W poniedziałek - dziewiątego czerwca 2014 roku - test został zaliczony - komputer udawał 13 latka.
Niezwykłość słowa "udawał" polega na tym, że my sami nie możemy być pewni, czy nie udajemy, za to istnieją miliony przesłanek świadczących o tym, że nasza świadomość podobnie jak świadomość komputera może być jedynie iluzją.

PS: ...Wiadomość dla odległej cywilizacji brzmiała:
"Wszystkiego najlepszego:)"


2 komentarze:

  1. Najlepszy jak do tej pory artykuł. Świetnie napisany, gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  2. great points altogether, you just received a emblem new reader.
    What would you suggest about your post that you simply made some days in the
    past? Any certain?

    Also visit my page :: Grow Taller Program

    OdpowiedzUsuń