czwartek, 5 grudnia 2013

Polskie obozy koncentracyjne - czyli co z tymi Niemcami?

Gdy kolejny raz słyszę w mediach o tym językowym skrócie myślowym, wspomnieniami wracam do trasy koncertowej, którą odbyłem wraz z moim rockowym zespołem lata temu po niemieckich miastach i miasteczkach. Podczas gdy w kolejnym dzienniku zagrzewa się następna dyskusja na ten temat, ja jadę busem w odległą już przeszłość. Wraz z kolegami i sprzętem muzycznym pędzimy autostradą do Berlina, gdzie czekają na nas nasi nowi niemieccy koledzy. Przyjdzie się nam z nimi zapoznać lada chwila.


Źródło
Dojeżdżamy na miejsce spóźnieni. Przed wyjściem z samochodu pada szybkie – „Tylko żadnych tekstów typu: „Przebaczamy”.  Koledzy zza zachodniej granicy będą grali z nami jako support przez całą trasę, więc wypada się poznać ale na uściski nie ma czasu. Pomagają nam szybko przenieść cały sprzęt. Uwijają się błyskawicznie. My ledwo możemy rozprostować kości i się rozejrzeć, gdy większość rzeczy jest już na miejscu. Koncert za chwilę, ja znowu zastanawiam się nad wszystkim, co nam przez lata wpojono o tym narodzie.  Nasi Niemcy są młodzi i wiadomo, że z wojną nic wspólnego nie mają. Bez sensu o tym z nimi w ogóle rozmawiać. Przez cały wyjazd będzie to z pewnością tematem tabu.

Koncert się kończy. Schodzimy na backstage. Nagle słychać skandowanie: "Jude Raus! Jude Raus!" To już koniec – czas uciekać.

Jeden z Niemców - Mark, podpowiada nam z uśmiechem, że nauczyli niektórych ludzi z widowni tego tekstu, aby nam zrobić przyjemność. Mnie włos na głownie się jeży. Niemcy są nienormalni, każdy Polak wie. Nie tylko holokaust ale i Scheiße Porno wymyślili. Mark pyta, czy dobrze skandują, przechylając z zainteresowaniem głowę na bok. Szybko dodaje, że trudny mamy język i każe mi się przysłuchać. Wsłuchuję się więc ponownie, słabo słychać zza sceny. Zimny pot, nerwy, abstrakcyjność sytuacji miesza się ze zdziwieniem.  "Jeszcze raz, jeszcze raz". Jakże to brzmi z ich ust, nie do wiary! Odpowiadam, że świetnie im idzie,  kciuk do góry, klepię go po ramieniu. Mark nie kryje zadowolenia, ja oddycham z ulgą. Nie do wiary…

Nasi Niemcy okazują się wykształceni, część z nich to studenci socjologii, filozofii, a jeden z nich skończył historię. Rozmowy robią się coraz  bardziej interesujące. Po przejściu przez mity Polaków - złodziei i „Hans, ja, ja fantastisch tempo”, staje się to, co musiało się stać. Rozmawiamy o wojnie i o tym, jak Niemcy się z nią rozliczyli. Robi się ciekawie. Mark przekonuje nas, że nikt po wojnie nie przeszedł tam tak po prostu do codzienności. Wielu Niemców poddało się sterylizacji, aby nigdy nie mieć dzieci. Tożsamość narodowa do dzisiaj nie jest odbudowana. Powojenna trauma ciągle trwa, a wielu upatruje przyszłość jedynie w zjednoczonej Europie.

Opowiadamy im o problemie „polskich obozów koncentracyjnych”, zdają się znać tę kwestię. Okazuje się, że Niemcy mają takich „trudnych” zagadnień znacznie więcej, ale o nich nie mówią, bo to oni są tymi winnymi i nawet nasi koledzy nie poddają tego pod żadną wątpliwość. Co więcej, nie użalają się też z powodu braku możliwości obrony, czy nawet próby sprostowania wielu krzywdzących, ogólnie przyjętych sformułowań. Tak po prostu musi być i tyle. „Co więc Was tak najbardziej wkurza?” – pada od nas pytanie.„Mówienie, że Hitler był Niemcem” – na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz