wtorek, 7 stycznia 2014

Dlaczego warto pójść na Hobbita?

Brak ciekawej historii, fabuła niezgodna z oryginałem, wymyślone wątki, zapychacze, książeczka dla dzieci wydłużona do rozmiarów trylogii. Tak, tak, to wszystko prawda... A teraz powiem Wam, dlaczego warto pójść na drugą część "Hobbita".

 
Źródło

Moje i Zosi wyjście do kina jest jak zwykle efektem spontaniczności i niczego innego.  Zaplanowane byłoby oczywiście lepszym rozwiązaniem, bo można skorzystać z wielu zniżek i promocji. Zawsze o tym pamiętamy i zapominamy.  Dzisiejsze kina potrafią wyjść jednak ludziom naprzeciw i zadbać o wszystkie  potrzeby. 
Tym razem wybór filmów jest okazały. Nie musimy iść na tego cholernego "Hobbita". Sezon ogórkowy kinematografii jest już za nami. Mamy zimę i ludzie oglądają filmy. My też. Alternatywy są dużo ciekawsze, sprawdziliśmy repertuar i wszystkie trailery. Duży wybór dobrych filmów - w końcu jest w czym wybierać. Decyzja "buch" i bilety na Hobbita kupione. 
Film jest w 3D, więc w Cinema City trzeba kupić dodatkowo okulary. Plus jednak taki, że raz kupione zostają na lata i my już takie mamy - naprawdę super sprawa, wystarczy tylko je znaleźć. Jedna para jest w pojemniku na narzędzia. Nie ma jednego szkiełka i zausznika, ale druga na pewno gdzieś jest, bo przecież nie wyparowała. Na takie sytuacje kino jest też przygotowane, więc zmartwień nie ma. Wystarczy kupić bilet przez internet i okulary dostaniemy w promocyjnej cenie - hurrra. To dobre rozwiązanie. Trzeba wydrukować bilet przed wyjazdem z domu i sprawa załatwiona. Bilet jest piękny, bo kolorowy, a w naszej drukarce właśnie skończył się tusz, więc krótka wycieczka do sklepu z tuszami i załatwione. Parę lat temu, kiedy kupowałem drukarkę, była naprawdę świetna. Od innych siostrzanych drukarek tej firmy różniła się jedynie cyferką w kodzie produktu, co oznaczało ,że niczym się od nich nie różniła, ale tonery do mojej były inne i trzy razy tańsze. Super, nie!? Sprzedawca mówi mi, że już nie ma tonerów do mojej, są te do innych. Jedziemy do znajomych drukować, bo czasu już mało i zaraz się zacznie. 
Od wejścia do holu czuć już zapach popcornu. Mamlać i mlaskać będę musiał, bo jak nie, to woń od sąsiada wywoła głód. Tym razem kupię mały. Nie wiedzieć czemu, zawsze kupuje wielki  i zawsze drętwieją mi dziąsła i wargi od soli. Część popcornu i tak wyrzucam z pudełkiem, żeby nie sparaliżowało mi reszty twarzy.  Kupuję największy. W końcu różnica pomiędzy małym a gigantycznym to zaledwie dwa złote. Opłaca się. Szybko biegniemy do biletera i sprint na salę. Udało się. Jeszcze tylko trzydzieści minut reklam, o których  już zupełnie zapominam i mam ochotę znaleźć się gdzieś zupełnie indziej.  
Z pomocą w tej pełnej napięcia chwili, przychodzi Hobbit, a w zasadzie Tolkienowski świat, do którego po raz wtóry przenosi nas Peter Jackson. Na pewno każdy zauważył, że jest on zupełnie inny od naszego i dlatego właśnie warto się tam wybrać. To potężna wyprawa od naszych codzienności, zmartwień i stresów, a nie w świetną historię czy dialogi. Tak po prostu, żeby zwiedzić ten świat, zobaczyć, poprzebywać tam przez te trzy godziny. W dodatku reżyser przerobił klimat dziecięcej książeczki w naprawdę piękny, tajemniczy i klimatyczny obraz. Dzieci siedzące w rzędzie za mną zdawały się drżeć ze strachu  w chwilach grozy i śmiać się do łez, gdy bohaterom udawał się jakiś wyczyn. To dobrze, w końcu to film przede wszystkim dla nich. Dla mnie to oddech po całym zabieganym dniu, nawet za cenę zdrętwiałej od soli twarzy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz